Naprawdę myślałam, że do tej pory manekin pojawi się w moim pokoju i nareszcie będę mogła sfotografować uszyte ciuchy "nie-na-wieszaku". Troszeczkę, ale tylko troszeczkę, się przeliczyłam...
Nie oszukujmy się... każdego kto choć trochę zwraca uwagę na to, co wkłada na siebie (nie tylko w znaczeniu "żeby było czyste i nie miało dziur"), ciągnie do metek. Różnych, w zależności od gustu i preferowanego stylu.
"Ciągnie" to nie zawsze znaczy wydawanie pieniędzy na bluzkę, zamiast na rachunek za gaz (choć to oczywiście też się pewnie gdzieś zdarza).
"Ciągnie" to niekoniecznie zmusza do zakupu ohydnej sukienki tylko dlatego, że jest sygnowana nazwiskiem XYZ.
Za to "ciągnie" równa się dreszczykowi przy pierwszym ubraniu. Wybieraniu specjalnych okazji, a później miłemu sercu przyzwyczajeniu.
Sympatycznym faktem jest, że udaje się ciuchy "z metką" kupić po cenie przyjaznej nawet studentowi. W najprostszym ciucholandzie (w czasach liceum wykopałam z góry ciuchów spódnicę DKNY za 12zł, marynarkę Strellson za 10zł(!!!) i masę koszulek z niesamowitymi nadrukami, często z metkami), w moim ulubionym TK Maxx (cudowny płaszczyk khaki, Michael Kors za 120zł, no żyć nie umierać) lub z odpowiednią dozą ostrożności - na aukcjach internetowych (mój ostatni zakup - koszulka Alexandra McQueen'a). I oczywiście kolekcje "partnerskie" dużych domów mody i sieciówek (jak na przykład H&M).
Ofiarą mody na pewno nie jestem. Wręcz przeciwnie - mam coś w sobie z myśliwego ;) Starannie przyglądam się dostępnej zwierzynie. Wyszukuję najlepszy okaz. Celuję. Wracam do domu z niepowtarzalnym trofeum.
Nie poluje na metki... choć w moim lumpeksie jest dużo markowych rzeczy ;-)
OdpowiedzUsuńCzyli że zwracasz na nie uwagę :D A i tak ponad wszystko ważne żeby ciuch był wygodny, nie "na tydzień" i nie robił z nas klaunów :D Nieważne jaką ma metkę ;)
Usuń